|
|
Miłośniczki blogów Draco Maleficium Tyle spraw umila nam życie... pogadajmy o nich!
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Draco Maleficium
Moderatorka
Dołączył: 05 Lip 2006
Posty: 546
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Z zaplecza teatru :)
|
Wysłany: Wto 22:51, 04 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
High School Musical... nie! Zabierzcie toto ode mnie! Won, poszoł! Ja tego nawet nie nazwałabym prawdziwym musicalem - ot, raptem z pięć piosenek... To właściwie amerykańska bajka dla małolatów rozkochanych w produkcjach typu "Hannah Montana" czy inne autorstwa Disney Channel Może jestem za bardzo surowa, ale jak dla mnie to gniot dla ludzi w stylu czytelników Bravo. W dodatku tak perfidnie wzorowane na "Grease," że aż razi... Ech, Zacowi Effronowi nijak do Johna Travolty Podobał mi się za to w "Hairspray" (po polsku "Lakier do włosów") - bardzo autoironiczny. W ogóle musical był fajnym lekiem na doła, człowiek wychodził z niego rozśpiewany i z dziką ochotą do tańca. Film nawet w połowie nie tak dobry, jak wersja sceniczna którą udało mi się zobaczyć w Detroit, ale i tak warto się wybrać dla poprawienia nastroju. Tylko uwaga na kicz! Aż się leje z ekranu.
Po drugie... HURRRA!!! Jak to miło przeczytać o kolejnej osobie, którą wampiry zaprosiły na bal, a która już z niego nie wyszła To jest jak narkotyk. "Pragnienia krwi nie zaspokoi nic, bo w miarę picia rośnie w nas; na samą myśl pragniemy od początku pić..." Cała prawda. Oj tak. Myślałam, że nic nie zepchnie zamaskowanego Erika z jego piedestału, ale von Krolock bezceremonialnie wpakował się tam i zatopił kiełki w szyję Christine "Phantoma" w dalszym ciągu kocham wielką miłością, ale wampiry... Wampiry! To, że sprzedali kostiumy, to lipa - aktorzy i tancerze wystąpili w nich w "Reducie," a na widok Malwiny Kusior w sarowej, krwistoczerwonej sukni aż coś mnie wzięło. "Śmiertelnicy żywią się nadzieją, więc tak cierpliwie znoszą ból..." A ja mam spore podstawy by wierzyć, że TW jednak wróci na romowe deski
Co do "Chicago," mi się baaaaardzo podobało. Film obejrzałam z dziesięć razy chyba...? To niedużo w porównaniu z niezliczonymi seansami "Phantoma", wiedeńskich wampirków czy "Elisabeth," ale Chicago lat dwudziestych i "Cell Block Tango" w dalszym ciągu potrafią przyprawić mnie o dreszcze. Za każdym razem uwielbiam ten cyniczny klimat... Nawiasem mówiąc, to własnie sceny w sądzie i utwór "Razzle, dazzle 'em!" zainspirował fika "Szedłeś tylko swoją drogą". Chciałabym wybrać się na ten musical do Gdyni czy do warszawskiej Komedii - kto wie, może kiedyś...?
A w Teatrze Rozrywka w Chorzowie miała miejsce polska prapremiera kolejnego z moich ukochanych musicali: "Jekyll & Hyde." Historię na pewno wszystkie znacie - kto by nie słyszał o słynnym, dwoistym bohaterze Stevensona? Muzyka jest w tym wspaniała, takiego "This is the moment", "Once upon a dream" czy drapieżnego "Dangerous game" mogę słuchać i słuchać. Polecam!
Właśnie sobie przypomniałam o jeszcze jednym dziełku, który śmiało mogę polecić - głównie Leen, ale myślę, że wszystkim wam powinno się spodobać. "Rent." Jest u nas dostępne na DVD, grany również od czasu do czasu w Chorzowie. Wspaniała rock-opera o współczesnym nowojorskim środowisku niespełnionych artystów, wśród których nie brak wszelkiej maści dziwaków - moim ulubionym bohaterem jest niezwykle barwny transwestyta. Świetna muzyka, ciekawa i głęboka fabuła, nietuzinkowi bohaterowie... Czego chcieć więcej? Koniecznie!
Ech... aż sobie muszę puścić "Carpe noctem." A potem "Nienasycony głód" i "Wieczność". I może "Finał." I "Trzewiki". I może jeszcze "Modlitwę," i "Orbitkę", i koniecznie "Zaproszenie" i "Salę balową." A najlepiej to sobie całe wampiry puszczę i z głowy
Czuję carpe noctem!
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Leen
Neela
Dołączył: 12 Gru 2006
Posty: 107
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Pyrlandia inaczej Poznaniem zwana xD
|
Wysłany: Pią 0:35, 21 Gru 2007 Temat postu: |
|
|
O "Rent" gdzieś już słyszałam... być może od którejś ze znajomych, one ciągle mnie zasypują potokiem takich infromacji, przez co potem słucham je na pół gwizdka xD Ale jeśli będę miała okazję to na pewno obejrzę.
Ale ogólnie kocham te moje głąby kochane xD Zwłąszcza za prezent na święta, który leci mi na odtwarzaczu minimum raz dziennie. Tak jest, dali mi oryginalną płytkę z "Tańca" przez co odbiło mi jeszcze bardziej xD
Poza tym odkryłam, że "Gdy miłość się budzi" a zwłaszcza zwrot "ten tyłeczek to cud" niezmiennie poprawia mi humor, choćbym nie wiem jak dołujący miała dzień xD
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Draco Maleficium
Moderatorka
Dołączył: 05 Lip 2006
Posty: 546
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Z zaplecza teatru :)
|
Wysłany: Sob 18:31, 19 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Chyba będę musiała raz jeszcze przemyśleć swój ranking ulubionych musicali po tym, co widziałam w Gdyni
KOCHAM "FRANKA"!! Już mi brakuje tego musicalu, a byłam przecież dwa razy z rzędu. Naprawdę, nie spodziewałam się, że aż tak mnie wciągnie. Po poście Viv i po przeczytaniu paru recenzji nastawiłam się entuzjastycznie, ale i sceptycznie (ma sens...? chyba...). Ale już sam początek mnie oczarował - Francesco siedzący samotnie, oparty o mur, strojący instrument przy delikatnych dźwiękach pianina, i postać kulejącego trędowatego wynurzająca się z drugiej strony sceny... Potem było już tylko lepiej. Znakomity chór, piękne kostiumy, scenografia - choć ascetyczna - bardzo pasowała do całości przedstawienia i wprowadzała w klimat średniowiecznych Włoch. Znakomita orkiestra genialnie interpretowała muzykę. No i światła, które mnie w tym spektaklu po prostu zachwyciły - genialnie podkreślające charakter każdej ze scen, współgrające z dekoracjami i bohaterami. O muzyce już się rozpisywałam, ale powiem jeszcze raz - "Francesco" ma rewelacyjną partyturę, od której już się uzależniłam. Jeśli dodać do tego jeszcze świetnie połączone w całość epizody z życia świętego, ciekawie poprowadzoną narrację i wyraźnie zarysowane postaci wychodzi cud, miód i orzeszki. Jest dużo humoru (znakomity ciąg scen z żebraniem o kamienie, niewola w więzieniu i dziki taniec Franka, moje ukochane "Dzięki, dzięki, dzięki!", dołączanie braci do Zakonu...), jest także mnóstwo wzruszających scen, z "Drogą Krzyżową" i "Pieśnią do Brata Słońce" na czele. Właściwie to każda ze scen w swój specyficzny sposób zapadła mi w pamięć. No i dziki taniec "mrocznych" mnichów (Dziedzic był w tym boski!) to jedna z moich ulubionych sekwencji
Widziałam obydwu Franciszków i obaj byli na swój sposób wspaniali - Michał Kocurek był fantastyczny aktorsko, choć wokalnie to on jednak nie zachwycał. Dziedzic rewelacyjny i aktorsko, i wokalnie, o czym chyba nie muszę wspominać Poza tym zrobili na mnie obaj panowie niezwykle miłe wrażenie prywatnie. A już w ogóle przypadkowe spotkanie Dziedzica w szatni... Zdejmujemy kurtki, nagle dziewczyny do mnie "Ej, Monika, odwróć się, odwróć się!" No to ja się odwracam, patrzę, widzę aż nazbyt znajomy profil rozmawiający z szatniarkami i panikuję. Naprawdę miałam wrażenie, że zaraz zemdleję, dostałam takiej głupawy, że to się nie nadaje do druku, a on podszedł do nas, uśmiechnął się milutko, powiedział "Dzień dobry" i zniknął w jakimś gabinecie. To, co się ze mną potem działo, niech lepiej przykryje kurtyna milczenia Zaraz wkleję fotkę, bo muszę się tym pochwalić.
Już tęsknię i... prawdopodobnie pojadę znowu na dwa spektakle w marcu A aktorzy nas chyba polubili, bo jako cztery jedynie stałyśmy na całych oklaskach i potem biegłyśmy po fotki na tyły ("Aaaa, to wy, te z pierwszego rzędu!") W ogóle było tak miło, tak wspaniale i cudownie, że cały czas unoszę się w siódmym niebie wspomnień.
Kocham Frania i Dziedzica *__*
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Viviane
Przyszła Pani Snape
Dołączył: 05 Lip 2006
Posty: 638
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z myśli nieuczesanych
|
Wysłany: Sob 12:49, 02 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Dzisiaj w muzycznym w Gdyni znów powrót do "Drakuli". Och, jakżem głupia, że nie zdobyłam biletów na ten spektakl. I co z tego, że już raz go widziałam?
Czy dobrze mi się wydaje, że Goldi miała jechać na to dzisiejsze przedstawienie? A jeśli Goldi, to czy Draco też?
Mam nadzieję, że ktokolwiek dzisiaj o 19 będzie widział to cudo, podzieli się potem wrażeniami. Mnie poruszyło to wszystko bardzo bardzo mocno. A Dracula rozkochał w sobie całą publiczność już na samym początku.
Sprawdziwam ... gra go ten sam aktor, co jakiś czas temu. Tomasz Więcek jest obłędny. A w peruce z długimi włosami wygląda niesamowicie. (W podartej koszuli również. I w obcisłych spodniach. )
Pamiętam, że po jakimś czasie przy okazji małego happeningu w szkole miałam dostęp do perukarni Teatru Muzycznego, gdyż pożyczałam od nich parę peruk i natknęłam się na tę Drakuli. Panie jednak nie pozwoliły mi jej zabrać ... podobno jest wyjątkowo cenna Nie dziwię się. Któż nie chciałby nosić takich czarnych włosów do pasa *__*
A co do Franka ... przeszukałam Internet w poszukiwaniu klipów z Dziedzicem w głownej roli i jakoś bardziej przypadł mi do gustu, niż Kocurek, którego dane mi było oglądać na deskach teatru. Cóż. Może gdyby ukochany Draco gral wtedy głowną rolę, podeszłabym do musicalu z większych zapałem i lepszym nastawieniem
Ale tak sobie myślę, że poszłabym na Francesca jeszcze raz. Może zwróciłabym uwagę na inne rzeczy. Pod warunkiem, że Frania grałby Dziedzic.
Edit: Z tego co widzę po opisie Goldi ( cytuję: "AA!! Normalnie kocham WIĘCKA! Sorki xD Tomka i jego klate !!! " )
.. to chyba "Drakula" jej się podobał.
Ach, żeby pójść na ten spektakl jeszcze raz. I usłyszeć ładny głos Więcka. Tak wspaniale pasował mi do wampirzych klimatów.
(Rozerwana koszula, bądź jej całkowity brak także xD )
Ostatnio zmieniony przez Viviane dnia Nie 20:01, 03 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Draco Maleficium
Moderatorka
Dołączył: 05 Lip 2006
Posty: 546
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Z zaplecza teatru :)
|
Wysłany: Pon 9:46, 04 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Byłyśmy, widziałyśmy, podziwiałyśmy klatę Tomka Więcka i jego skórzane spodenki. Przed chwilą napisałam długaaaśną recenzję, która jednak mi się skasowała, więc teraz jestem zła i pozwólcie, że podzielę się dokładniej wrażeniami z "Draculi," kiedy już trochę ochłonę XD
Dobra, ochłonęłam. I mogę pisać. "Dracula," choć raczej nie zalicza się do najlepszych musicali, jakie widziałam, ma swój klimat. Całość przypomina surrealistyczny sen, majaki wywołane jakimiś podejrzanymi substancjami i często jest bardzo chaotyczne. Sporo było scen, które mnie zachwyciły (finały wszystkich trzech aktów, pierwsze sceny w kościele na początku i rzeź, bal...) - były niezwykle dzikie, nieokiełznane i barwne. Światła, jak już się do tego pomału przyzwyczajam w Muzycznym, były na najwyższym poziomie, podobnie, jak scenografia, która niewiele się zmieniała, ale była bardzo efektowna (te piękne animacje u góry...). Jeśli chodzi o kostiumy, w większości były świetne - zwłaszcza w drugim i trzecim akcie, w większości przypadków, bo niektóre były po prostu niesmaczne (obupłciowe Krwinki i dodatkowe, stringowo-slipowate worki przytroczone do spodni chłopaków z trzeciego aktu... ) Najbardziej podobała mi się w tym wszystkim muzyka. Świetna, klimatyczna, zróżnicowana, mająca w sobie pewną "europejskość". Aktorzy byli rewelacyjni, zwłaszcza Tomek Więcek, który śpiewa PRZEPIĘKNIE!! Już jako Bernardo we Franku ogromnie mi sie podobał, a w "Draculi" zachwycił. Grał też świetnie, gdyby nie pewna mina, stosowana w większości sytuacji, którą jedna z koleżanek określila jako ABC Więcka. Oto ona:
[link widoczny dla zalogowanych]
Mam wrażenie, że to była interpretacja Korwina, nie Tomka. Więcek jest zresztą najsympatyczniejszym aktorem Muzycznego, bez dwóch zdań!
Jednak... czegoś mi w tym zabrakło. Nie było tej magii, którą zazwyczaj się czuje. Chwilami było to mocno przekombinowane, np. Krwinki, które tańczyły świetnie, ale ich cel nadal mi umyka. Niektóre sceny wydały mi się pozbawione sensu. Tak więc moje uczucia wobec "Draculi" pozostają dość mieszane, choć nie jestem zaskoczona, że Viv się podobało - jakoś tak pasuje mi ten musical do Ciebie, kochana Może jeszcze złapiesz bilety, bo jeśli chodzi o mnie i musicale, to jeden raz nigdy nie wystarcza.
Mam już bilety na Frania na 29 lutego i 1 marca - ktoś się wybiera?
Ostatnio zmieniony przez Draco Maleficium dnia Pon 13:28, 04 Lut 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Shieldmaiden
Administratorka
Dołączył: 01 Lip 2006
Posty: 949
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: twilight zone
|
Wysłany: Śro 23:52, 06 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Jejku, ale mnie złapało! Złapała mnie grypa musicalowa!
Nie mogę przestać słuchać londyńskiej wersji "Joseph And The Amazing Technicolor Dreamcoat". To jeden z najsłynniejszych musicali świata, jeszcze jeden przygotowany przez niepokonany duet Andrewa Lloyda Webbera i Tima Rice'a. Historia jest prosta, biblijna, dzieje Józefa od chwili, gdy dostaje kolorowy płaszcz do pojednania z braćmi. Znają ją prawie wszyscy.
Kiedy przerobiono ją na musical back in 1969, podobała się tak bardzo, że bilety wyprzedawano z dużym wyprzedzeniem. Nie mogę uwierzyć, że nie dotarłam wcześniej do tych rozkosznych piosenek.
Tak, bo słucham nie konkretnych śpiewaków, choć radzą sobie znakomicie, i dopiero przede mną legalne oglądanie spektaklu, zamówiłam już sobie 'pamiątkę z Londynu' u lecącej tam przyjaciółki. Na razie surfuję po internecie poszukując informacji o aktorach i wykonawcach.
Zeszłoroczna premiera w Londynie ma świetną obsadę, choć narosło wokół niej już wiele kontrowersji. Głównie wokół osoby Józefa, którego rolę gra...
Dzisiejszy świat jest taki dziwny, że ...nie, nic mnie już nie zdziwi. Józef rolę dostał dzięki wygranej w reality show "Any Dream Will Do". Jest to też tytuł piosenki pojawiającej się dwukrotnie w spektaklu. Zaczarował jury i głosujących widzów umiejętnościami scenicznymi i wokalnymi, dostał kilka milionów głosów, a protesty podniosły się dlatego, że miał profesjonalne "tło" - pracował już przy tym musicalu (grając Faraona), m.in także przy Phantomie i nawet w ekipie jednego z jurorów. Twierdzi jednak, że wcześniej nie znał ALWebbera.
Whatever, naprawdę mi to obojętne, bo w the Sun i w The Daily Mirror, i we wszystkich tabloidach pisze się tylko o tym, "how wonderful he looks in his loincloth"
Panie (i panowie?), z dumą prezentuję... Lee Mead!
Oj, te loczki !
Ale jeszcze aktor pierwszoplanowy to sprawa dyskusyjna, może się podobać albo nie (acz lepiej, by się podobał ). To te TEKSTY sprawiają, że śmieję się do łez. No, same zobaczcie.
Cytat: |
Jacob was the founder of a whole new nation,
Thanks to the number of children he'd had
He was also known as Israel but most of the time
His sons and his wives used to call him dad |
Cytat: |
Jacob bought his son a coat
A multi-colored coat to wear |
NO i piękny ten płaszcz!
Kiedy Józef go zobaczył, stwierdził:
Cytat: |
JOSEPH:
When I got to try it on
I knew my sheepskin days were gone |
I bracia też coś stwierdzili. To mnie położyło całkowicie:
Cytat: |
Not only is he tactless but he's also rather dim
For there's eleven of us and there's only one of him |
I wrzucili go do studni, zabierając płaszcz... BUT!
Cytat: |
some Ishmaelites, a hairy crew, came riding by
In a flash the brothers changed their plan |
Cytat: |
BROTHERS:
Could you use a slave, you hairy bunch of Ishmaelites?
Young, strong, well-behaved, going cheap and he reads and writes |
Boru ciemny! Ten chór braci! Mogę umrzeć szczęśliwa, widziałam chórek braci. I włochatych Izmaelitów.
I potem jest jeszcze lepiej. Lewi oznajmia ojcu "there's one more angel in heaven":
Cytat: |
But Joseph the things that you stood for
Like -- er, truth and light never die |
W Egipcie zaś tymczasem kłopoty z żoną Potyfara doprowadzają Józefa do więzienia (Joseph: Please, stop! I don't believe in free love! Potyphar: Joseph, I'll see you rot in jail!)
Ballada Close Every Door wyciska łzy wzruszenia, gdy Józef śpiewa o swym tragicznym uwięzieniu. Mead poradził sobie znakomicie, sportretował człowieka pozbawionego wolności, ale nie tracącego wiary - otuchę dodaje mu obietnica nowego, wspaniałego kraju od Boga.
A potem pojawia się faraon. Nieprzypadkowo skojarzy się Wam z kimś znanym.
Po cudownej Elvisowej piosence, Józef tłumaczy sen tak:
Cytat: |
All these things you saw in your pajamas
Are a long-range forecast for your farmers! |
I po chwili oddechu znowu rotfl i znowu, i znowu, i piosenka udawaną francuszczyzną (Those Canaan Days, Viv, Kel, coś dla Was!), i piosenka braci korzących się przed Józefem: "Grovel, grovel, cringe, bow, stoop, fall / Worship, worship, beg, kneel, sponge, crawl".
Muszę to przetłumaczyć...
A potem jeszcze piosenka Benjamin Calypso, obrona Benjamina w rytmie reggae... i już można złapać oddech, chyba, że znowu go się straci na widok finału...
Gorąco polecam. Każdemu.
Zaśpiewam jeszcze raz Go, go, go, Joseph i idę spać, chociaż nie wiem, czy usnę. Dostałam osirego przypadku meadowicy!
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Draco Maleficium
Moderatorka
Dołączył: 05 Lip 2006
Posty: 546
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Z zaplecza teatru :)
|
Wysłany: Czw 17:36, 07 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Ale mi narobiłaś apetytu na "Josepha" Wcześniej znałam mniej więcej fabułę i parę piosenek (uwielbiam "Any dream will do" w wykonaniu Osmonda!), a teraz posłuchałam sobie wreszcie całości. Cóż, wynik można było przewidzieć - od dawna wiadomo, że jak Webber i Rice, to musi wyjść złoto.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Draco Maleficium
Moderatorka
Dołączył: 05 Lip 2006
Posty: 546
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Z zaplecza teatru :)
|
Wysłany: Wto 0:17, 18 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Ja wiem, że post pod postem, ale - jak mówi jedna moja znajoma - to nie moja wina tylko tych, co nie piszą A ja muszę się podzielić wrażeniami, bo inaczej pęknę i będziecie mnie miały na sumieniu.
Zacznę od "Footloose." W zasadzie minęłyśmy się z Viv, bo ja byłam na przedstawieniu w Gdyni tego samego wieczoru, którego ona podziwiała Aleksandra w Warszawie. A najśmieszniejsze jest to, że przy tym wszystkim ani razu nie przeszło mi przez myśl, że żałuję, iż w tym czasie nie siedzę na widowni w Romie - tak świetnie się bawiłam. Ale po kolei.
Mamy już stałą trasę - pociąg, z pociągu autobusem do schroniska, tam przebieramy się, autobusem pod dworzec, potem na piechotę do teatru, żeby po drodze kupić kwiatki dla naszych ulubieńców (tym razem biała róża dla Łukasza ode mnie ). Śmiało mogę powiedzieć, że w Baduszkowej czuję się już jak w domu. Panie szatniarki uśmiechają się do nas, jedna z pań bileterek wita nas jak stare znajome ("A tym razem dla kogo przyjechałyście?" "Dla wszystkich!") Na widowni zasiadłam więc w całkowicie swobodnej i pełnej radosnego podniecenia atmosferze, wzmożonej tym, że w obsadzie zobaczyłam Dziedzica w roli Trenera Dunbara, więc radosnym piskom nie było końca. Światła gasną, zwyczajowe ostrzeżenie o nienagrywaniu spektaklu (ekhym! ekhym!), kurtyna podnosi się o parę centymetrów... i widać mnóstwo roztańczonych stóp ustawionych w rządku. Po chwili kurtyna idzie całkowicie w górę i odsłania roztańczoną młodzież Chicago kończącą właśnie dyskotekę. Świetna scena! Główny bohater, Ren McCormack, właśnie przeprowadza się z matką do małej miejscowości Bomont, gdyż ojciec zostawił ich własnemu losowi. Tam okazuje się, że władzę faktyczną sprawuje surowy pastor, społeczeństwo jest bardzo konserwatywne i... obowiązuje kategoryczny zakaz tańca. Ren, jako urodzony buntownik, pragnie zmienić postać rzeczy, a pomaga mu w tym sfrustrowana córka pastora, Ariel. I na tym mniej więcej opiera się cała intryga, aż do roztańczonego finału, przy którym - za sprawą Pewnego Pana - nieomal sikałam ze śmiechu, pardon my French. Nie dawać Dziedzicowi gwizdka! Ech, ten jego taniec to po prostu Klasyka przez duże K.
Musical bardzo mi się podobał. Sceny zbiorowe tryskały energią, muzyka i choreografia fantastyczne! Światła, jak to w Baduszkowej, zachwycają, podobnie, jak scenografia, która - choć prosta - świetnie współgrała ze scenami i wytwarzała odpowiedni klimat. Ciekawe wykorzystanie sceny - kwiczałam ze szczęścia i mdlałam, kiedy tuż koło mnie przebiegał Dziadu tudzież Więcek (siedziałam z samego brzegu piątego rzędu). "Chcę bohatera" - scena, na którą najbardziej czekałam - znakomicie wykonana! Podobnie zresztą, jak wszystkie inne utwory, zespół Muzycznego jest znakomity. "Czyjeś oczy" czy "Uczę się milczenia" na długo zapadają w pamięci, podobnie "Ta mała to skarb" w wykonaniu ruszającego bioderkami Wieca Sebastian Wisłocki w roli Rena fajny, choć nie przykuwał za bardzo uwagi, podobnie, jak Marek Richter w roli Pastora Shawna, choć śpiewał świetnie. Niesamowicie podobał mi się Jerzy Michalski w roli Willarda, jąkały i przyjaciela Rena ("N-n-nieee mmożesz taaa-aaak beee-e-ełkotać!" ). Dziadu jako Trener - ossstry, niedobry, ajajaj. Takiego wuefistę mieć to... grrr. I ten kroloczy wzrok... Szkoda tylko, że jego wełniane, pasiaste garniaki, dresik czy sweterek były na niego o jakieś dwa numery za duże - pewnie wzięte z Rafała Ostrowskiego, który gra tą samą rolę, a który ma dość spore gabaryty.Patrząc na niego w sobotę, w życiu bym nie powiedziała, że Łukasz ma dopiero 25 lat. Za to jak tańczył na końcu - no czysta radocha, oczu nie mogłam oderwać, ruchy rodem z The Sims! Dla takich chwil człowiek żyje, nie mogłam uwierzyć, że mam przed sobą Krolocka! Szkoda tylko, że nic nie śpiewał poza numerami zbiorowymi - jak ja wytrzymam bez jego głosu przez półtora miesiąca...?!
Baaaardzo polecam wam "Footloose," dziewczyny. Świetna rozrywka, a chociaż trochę banalna, to zabawy przy tym co niemiara. Rewelacyjny sposób na odprężenie się. Przez całą drogę powrotną miałyśmy ubaw po pachy i wielką ochotę na taniec.
Przyczynił się do tego również Więcek, którego przydybałyśmy na tyłach - zdradził nam tajemniczo, że będzie grał Gastona w "Pięknej i Bestii" - nikt inny wg mnie nie mógłby tego zagrać A jego tekst "Chciałem zagrać Piękną, ale reżyser mi nie pozwolił" rozwalił nas wszystkie. Pozostaje mi teraz tylko trzymać kciuki za Dziadowego Bestię (wg pani bileterki tak właśnie ma być ) i odliczać dni do 31 maja.
A już niedługo, bo w Poniedziałek Wielkanocny, czeka mnie bliższe spotkanie z niejakim Doktorem Henrym Jekyllem w Teatrze Rozrywki w Chorzowie - nie omieszkam zdać relacji.
Jeszcze tylko chciałam podzielić się króciutko wrażeniami z ostatnich "Franków" - ten 1 marca, kiedy grał Dziedzic, pozostawił we mnie niezatarty ślad. To, co Dziadu tam wyczyniał... przeszedł samego siebie. Przy całym moim uwielbieniu nie przypuszczałam, że stać go na tak wspaniałą kreację. Miałam łzy w oczach w paru momentach, a już "Droga Krzyżowa" tamtego dnia przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Musiał Łukasza natchnąć sam Święty Franciszek, bo lepszego wytłumaczenia na TO CUDO nie mam. Oby był równie wspaniały 25 tudzież 26 kwietnia (a najlepiej dwa dni pod rząd, bo "Franek" z Kocurem to jednak nie to samo) - już mamy na ten termin bilety...
Acha, i ciekawostka - w Gliwickim Teatrze Muzycznym szykują casting do scenicznej wersji "High School Musical" Cóż, wszędzie w tym roku jakieś mroczne, gotyckie premiery (Upiór, Jekyll & Hyde, Piękna i Bestia), za dużo tego mroku nie może być...
Ostatnio zmieniony przez Draco Maleficium dnia Wto 13:50, 18 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Draco Maleficium
Moderatorka
Dołączył: 05 Lip 2006
Posty: 546
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Z zaplecza teatru :)
|
Wysłany: Pon 17:38, 09 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Pomyślałam sobie, że skoro udało nam się spotkać z Shee na "Śnie nocy letniej" w Poznaniu, wkleję tu swoją recenzję, żeby, hm, sprowokować naszą koleżankę do podzielenia się swoją opinią, której bardzo jestem ciekawa Może jakaś dyskusja się wywiąże?
Veni, vidi... i nie, nie vici, ja tu nie zwyciężyłam - ja zostałam zwyciężona Oto kolejny, doskonały przykład, że nawet, jeśli coś nie wydaje się z początku atrakcyjne, to nie powinno się do czegoś z tego powodu uprzedzać. Jestem wielką fanką Shakespeare'a, a "Sen nocy letniej" to moja ukochana sztuka tego pana, jednak mam do niej podejście dość tradycyjne - uwielbiam elfy, magię tej sztuki, jej ponadnaturalny wymiar, ale także i sposób przedstawiania postaci, przez co wolałam podejście bardziej tradycyjne, bo drażniły mnie próby zrobienia "Snu" na siłę ambitnym, trudnym w odbiorze i symbolicznym. "Sen nocy letniej" sam w sobie jest wystarczająco głęboki, bez dodatkowych zabiegów reżyserskich, by kazać np Pukowi biegać na golasa, a wszystkich bohaterów odziać w stroje sado-maso (mówię tu o realizacji w teatrze dramatycznym, o której jakiś czas temu było dość głośno). Dlatego, słuchając wcześniej muzyki Możdżera - która, jak się z tym nie kryłam, nie podobała mi się szczególnie - i oglądając zdjęcia oraz filmiki z produkcji Kościelniaka, byłam nastawiona bardzo sceptycznie. Wydawało mi się to zbyt udziwnione, kolejna próba zrobienia ze "Snu" czegoś wyzywającego na siłę. Wizyta w Poznaniu pokazała, że nawet, jeśli niekoniecznie pomyliłam się w niektórych kwestiach, takie podejście również może mi się spodobać. I tu muszę nadmienić, że to była moja pierwsza styczność ze słynną trans-operą i moje wypociny będą właśnie z punktu widzenia kogoś, kto widział to pierwszy raz na oczy
Bo spodobało mi się, co z szokiem odkryłam - a nawet bardzo. Od pierwszej sceny, która wydała mi się nie do końca uzasadniona z początku (bo czy Tezeusz rzeczywiście pojął Hipolitę za żone gwałtem, wbrew jej woli?), poczułam ten specyficzny klimat, który już zdążyłam nauczyć się rozpoznawać w produkcji Kościelniaka. Obronił swój ruch, świetnie prowadząc aktorów i dodając ciekawą intepretację do wątku bardzo pobocznego, którym przecież jest małżeństwo Tezeusza z Hipolitą. Wątek ten został bardzo interesująco pogłębiony i być może wyeksponował to, co w sztuce Shakespeare'a zostało tylko zasugerowane. Brawa dla aktorów, zwłaszcza dla Krzysia Żabki, którzy świetnie to obronili. Dalej mamy scenę z Egeuszem, Lizandrem, Hermią oraz Demetriuszem, w której to rzeczywiście sztuka się naprawdę rozkręciła i powoli traciłam wszelkie obiekcje. Tempo było odpowiednie, narracja płynęła bez zgrzytów i czas trwania sztuki (około dwóch godzin plus jakieś 20 minut bez przerwy) wydał mi się w sam raz; gdy już powoli moja uwaga zaczynała dryfować, spektakl zgrabnie dobiegł końca. Sceny wyreżyserowane były z polotem, a chociaż niektóre pomysły inscenizacyjne do tej pory wydają mi się niejasne w znaczeniu, to jednak uatrakcyjniły całość i pogłębiły specyficzny klimat, który owszem, zachował w sobie baśniowość literackiego pierwowzoru, choć jednocześnie wywracał go do góry nogami. Była tam bardzo pokrętna wierność oryginałowi i duchowi sztuki, paradoksalnie wyeksponowana poprzez drastyczne zabiegi inscenizacyjne zmierzające bardziej ku nowoczesności. Bo całość rzeczywiście przypominała dziki sen, trans, nieco absurdalną, surrealną baśń. I chyba przez ten klimat produkcja tak dobrze się obroniła.
Trudno tu pisać o scenografii, gdyż ta była bardzo skąpa; platformy z dwóch stron, niekiedy świecące pręty na kółkach, które ustawiane były przy scenie, tworząc klatki- ramy dla poszczególnych bohaterów (np w pierwszej scenie z Egeuszem i młodymi przez obliczem Tezeusza). Nawet, jeśli ten zabieg był wynikiem słabych możliwości Teatru Nowego pod względem technicznym, mi wydał się ciekawy do interpretowania, podobnie, jak światło, którego motywem przewodnim było koło - czy to na ścianie, otaczające Tezeusza i Hipolitę, czy to krąg światła na scenie, do którego wchodzili dość często bohaterowie (zamknięcie we własnej fantazji, ramy społeczeństwa, zniewolenie umysłowe czy emocjonalne?). Przez większą część czasu scena była właściwie pusta i jak to często bywa, w tej sytuacji światło miało duże zadanie, które zostało odrobione sprawnie. Ciekawie było oglądać zabieg podczas awantury kochanków w lesie - podczas, gdy ciąg scen pod znakiem wieszania prania, siedzenia w kinie czy jedzenia zupy i uczty był najbardziej absurdalny i nie na miejscu w całej sztuce, to jednak dekoracje i rekwizyty w nim były najbardziej naturalistyczne i solidne. Paradoks, który daje do myślenia. Kostiumy, stylizowane nieco na Wschód (ta stylizacja widoczna była najbardziej w pierwszych scenach, poprzez mowę ciała bohaterów, którzy stali, klęczeli i używali gestów rodem ze sztuk walki), były przyjemne dla oka i najwidoczniej funkcjonalne. Tutaj muszę wspomnieć o Oberonie, Tytanii i reszcie elfów, z których, jak już pewnie wszyscy wiedzą, zrobiono dzikie afrykańskie plemię. Na początku byłam tym dość oburzona, bo jednak elfy to elfy i o! Ale o dziwo podczas oglądania sztuki w ogóle mi to nie przeszkadzało, a nawet klikało elegancko w całość obrazu i w pewien dziwny sposób pasowało. Niektóre sceny z ich udziałem zachowały baśniowość i tajemniczy klimat grozy (zakochanie się Tytanii w Spodku, kiedy jej elfy przyboczne kłębią się w mroku i w niebieskim świetle z tyłu sceny). Najbardziej jednak urzekły mnie kostiumy rzemieślników urządzających przedstawienie (zabieg z filmikiem w stylu kadrów komiksowych - REWELACJA! Warto wybrać się na "Sen" choćby tylko dla tych kilku scen nakręconych i pokazanych na ekranie, no poezja po prostu, Kocur z beretem na twarzy - priceless ) - elegancko, artystycznie, panowie przywodzili na myśl bywalców wernisaży sztuki i mogłam z łatwością wyobrazić ich sobie w jakiejś galerii z kieliszkiem wina w jednej i z serkiem na patyku w drugiej ręce. Jednak widocznie najważniejszym elementem tej sztuki była choreografia i ruch sceniczny, przemyślany do najmniejszego ruchu - sposób chodzenia (po kwadratach, jak roboty), tańca, wicie się partnerów ze sobą podczas dialogów, zorganizowanie ruchu scenicznego tutaj zachwycało i jednocześnie kołowało. Fizyczność bardzo ważna w komunikowaniu znaczenia, które często odbierałam tak: tekst się nie liczy. Patrząc na wygibasy dziewcząt podczas "Piękna Heleno, witaj," można było pomyśleć, że to właśnie cielesność, to, co dzieje się na naszych oczach, jest o wiele wazniejsze, niż śpiewany tekst, a jednocześnie ruch ilustrował w dziwny sposób kontekst tekstu, wydobywał ukryte znaczenie, stawiał na głębszą interpretację, przez co patrzyło się na relacje między bohaterami zupełnie inaczej. Inna sprawa, że tekst niejednokrotnie bardzo trudno było zrozumieć. Natomiast jeśli chodzi o muzykę, tutaj, w nowej aranżacji i w nowym wykonaniu, podobała mi się o wiele bardziej niż podczas przesłuchania. Nie wiedziałam, że to Dziubek przearanżował, a jednak kiedy słuchałam fortepianowych wstawek (piękne!), gotowa byłam sobie uciąć rękę, że to jego robota - jak się okazało, miałam rację Muzyka pasowała, uwypuklała bardzo znaczenie i podczas oglądania spektaklu cała jej "dziwność" gdzieś uleciała, dałam się porwać melodiom i instrumentacji. Poza tym, wokale wszystkich (prawie) aktorów były fantastyczne i w tych wykonaniach parę utworów naprawdę przypadło mi do gustu. Szczególe brawa dla pań: Tytania, Hermia, Helena. Wszystkie pokazały wspaniały, mocny, piękny wokal, którego słuchanie było rozkoszą. Szalenie podobał mi się również Żabka, brzmiał wspaniale i w sam raz - trochę chrypy, dużo głębi, bawił się głosem i pokazał, jakim jest wszechstronnym wokalistą, brawa dla tego pana. Wielkie brawa dla Michała Kocurka! O ile we "Francescu" jego głos mi zwyczajnie przeszkadzał, tak tutaj brzmiał naprawdę dobrze, miejscami ślicznie ("Cóż ci to, miła?"). Pokazał swoje możliwości głosowe w bardzo przyjemny sposób, a chociaż z reguły nie przepadam za tego rodzaju głosem, to tutaj podobał mi się bardzo. O Demetriuszu nie bardzo mogę wiele napisać, bo był... nijaki. Puk za to podobał mi się bardzo pod względem wokalu, na koguty i nieczystości uwagi nie zwróciłam.
Jeśli chodzi o grę aktorską, wszyscy pokazali poziom. O aktorstwie Kocurka rozpisywać się nie trzeba, kto zna, to wie - tutaj też pokazał klasę, był zarówno wzruszający (zwłaszcza jego czułość wobec Hermi mnie zachwyciła), jak i zabawny, oglądanie go to była przyjemność. Tym bardziej, że Demetriusz był, a jakby go nie było - niestety, bardzo nijaki, jego jedynym dobrym momentem było "O, Heleno," gdzie wykazał nieco "jaja." Dziewczyny: bardzo na tak, acz przyznaję, że Hermia przez większą część czasu eksponowała minę a la "Kot ze Shreka" (określenie autorstwa koleżanki) - mi to jednak nie przeszkadzało, bo jak biedna miała wyglądać w tych wszystkich scenach? Mi się bardzo podobała, podobnie, jak Helena, kobita z pazurem, szaleńczo zakochana, najmocniej błyszczała w scenach parodystycznych, wraz z Kocurkiem kradli je bezczelnie. Tezeusz/Oberon i Hipolita/Tytania - znowu wielkie brawa, wspaniale wykreowali swoje role i ruchowo (Żabek Can Dance oraz niesamowite ruchy Tytanii) i interpretacyjnie, miodzio. Kolejną niespodzianką był Spodek - fantastyczny! Jego maraton min i interpretacji to był "sam cymes" po prostu, niesamowity, a w scenie przebudzenia ze snu autentycznie wzruszał, choć był tylko nagrany i puszczony na ekranie. Rozbrajał. Poza tym cały zespół spisał się naprawdę bardzo dobrze.
Podsumowując, naprawdę warto wybrać się do Poznania. Poszczególne sceny wizualnie cieszą, reżyseria stoi na najwyższym poziomie, podobnie aktorstwo i tu chylę czoła przed wszystkimi wykonawcami, bo tu trzeba naprawdę wykazać się nie lada tężyzną fizyczną, a jeszcze przy tym śpiewać i przekonująco grać, szacun. Oglądałam "Sen" z prawdziwą przyjemnością, nie dłużyło mi się, dałam się porwać tej opowieści i nawet najbardziej absurdalne pomysły tu akurat miały rację bytu. Wielkie, wielkie brawa dla Kościelniaka. Przez to jeszcze bardziej zatęskniłam za "Frankiem".
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Shieldmaiden
Administratorka
Dołączył: 01 Lip 2006
Posty: 949
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: twilight zone
|
Wysłany: Wto 17:18, 17 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Oj, dyskusja dyskusją, żebyśmy się tylko nie pobiły...
Zaznaczę na początku, że to, co napiszę, będzie zupełnie, ale to zupełnie nieobiektywne... I że widziałam już kiedyś to przedstawienie z innymi aktorami i w innej przestrzeni... co na pewno wpływa na moją ocenę spektaklu. No i może najważniejsza informacja na koniec - że obecnie sama reżyseruję Sen.
Jestem wielką fanką Szekspira zupełnie jak Ty, Drey, i pewnie też tak jak Ty trochę już o nim poczytałam, na półce stoi kilka wydań jego dzieł, porównuję tłumaczenia i czytam oryginały.
Wybór tłumaczenia K.I. Gałczyńskiego był wyborem na siłę, ale udanym. Śpiewacy nie zawsze dali radę trudnej dykcji przekładu. Jest w słowach Konstantego także pewna archaiczność, która jest wyzwaniem - trudno jej sprostać, nie zamienić Snu w dzieło niezrozumiane. Długo nie mogłam się przyzwyczaić do śpiewania aktorów, chyba zmęczonych po dużej ilości prób. Muzyka Możdżera... określenie jej słowem monotonna będzie chyba najłagodniejsze. Napiera na uszy, każe się zwinąć w kulkę i zasłonić rękoma głowę. Niektóre motywy powtarzają się chyba zbyt często... Cóż, to po prostu nie mój typ muzyki teatralnej. Jedyne, czego nie można jej zarzucić - chwilami była wystarczająco rytmiczna, by aktorzy mogli akcentować ważne kwestie, ważne słowa. W innych częściach spektaklu zmieniała jednak ciekawy tekst w niezrozumiałą papkę.
Przypuszczam, Drey, że mówiąć o głośnej sado-maso realizacji Snu masz na myśli Gdańsk i Teatr Wybrzeże? Też mi się nie podoba, z tego, co czytam w recenzjach.
Hipolita i Tezeusz. Oj, to nie pierwszy raz zaznacza się, że Amazonka została podbita siłą. Jest już dość żywotna tradycja teatralna tego wątku. który jest znakomity, jak dla mnie o tym właśnie jest ten spektakl, o dominacji mężczyzn nad kobietami, którą przełamuje dopiero niejasny świat baśni i kobieto-mężczyzna Puk. Stąd, ja się pytam, dlaczego zarzucono ten wątek później??? Dlaczego, och dlaczego, kiedyś Steczkowska zakładała po prostu białą suknię ślubną i już w zgodzie szła za mężem, dlaczego tutaj po energicznej piosence początkowej mamy Hipolitę, która tylko... stoi...i nawet przez chwilę nie okazuje uczuć, jakie w niej wzbudza zniewolenie? Nawet, kiedy Tezeusz mówi jej 'I wooed thee with my sword'...?
Rzeczywiście jednak brawa dla reżysera za uwydatnienie tego wątku na początku. Zaciekawił mnie. Gdyby tylko kolejna scena - jedna scena w tekście sztuki! - nie trwała 40 minut! Patrzyłam na zegarek. Niestety, mnie się dłużyło. Specyfika trans-opery wymaga chyba, żeby od samego początku widz na pełnych obrotach śledził losy bohaterów? Nie jestem pewna, czy tak potrafię przy wprowadzeniu w intrygę trwającym tak długo.
Scena pusta? Mało scenografii...? Dużo scenografii . Duże platformy, dużo światełek. Gra świateł wspaniała, rzeczywiście. Też tak chcę. Szkoda, że niektóre pomysły inscenizacyjne zostały porzucone (magiczny kwiat = konewka Puka, jego taśma policyjna owijana wokół prętów platform = pokrętne losy czwórki kochanków i moc czarów elfich). Postawiono na plemienność. Dobry pomysł - do pewnego stopnia. Ale dlaczego w tłumie elfów niknął Oberon? Dlaczego Tytania wyglądała tak, jak wszystkie wróżki? Przecież można było ich wyróżnić choćby strojem, a nie tylko tym, że wyginają się na wysokości kilku metrów na osobnych platformach (co sprawia, że widz się zastanawia "hm, czy Tytania słucha chociaż, co on do niej mówi, czy skupia się na swoich bioderkach..?")
Wiem, że w operze scenografia przytłacza, w teatrze muzycznym też. Ale tu mamy do czynienia z prawdziwym, dramatycznym teatrem Nowym, do którego chyba nieprzypadkowo trafia inscenizacja szekspirowska. Może to właśnie wzięto pod uwagę.
Tutaj chyba działała chęć zaczarowania widza mnogością. Ze spektaklu gdyńskiego pamiętam swój niepowstrzymany chichot, kiedy elfy stanęły na podestach z młotami w rękach i dziwnie nimi łomotały. Wtf? Tutaj tego na szczęście nie było, i zarówno uśnięcie Tytanii, jak i sceny końcowe - grupowe - wypadły ładnie. Niestety - tylko ładnie.
Najtrudniejszą dla mnie sceną spektaklu był bankiet, podczas którego Puk podaje kochankom potrawy i scena zamienia się w ludowe wesele ("Prawy do lewego", Bregovic, Krzysztof Krawczyk i romska orkiestra to tylko niektóre ze skojarzeń, które mi do głowy przyszły)... Błagam. Nie róbcie z Puka kelnera. On też ma swoją dumę. Helena tańcząca na stole też. Jak napisała Drey - nie na miejscu. Najlepiej od razu o tej scenie po wyjściu z teatru zapomnieć.
Jeśli miałabym wybrać swego faworyta, to byłby to - surprise, surprise - Łukasz Mazurek grający Puka. Nie dorównał Januszowi Radkowi (czy ktoś mu dorówna... ech), ale się bardzo starał. Śpiewał, skakał, tańczył. Ściągał z ekranizacji Hoffmana niemiłosiernie, ale trudno mu się dziwić, może reżyser mu kazał.
Spodek też świetny, i tak samo, jak Ciebie, Drey, sceny komiksowe po prostu mnie zauroczyły. Tak właśnie powinno się robić nowoczesny teatr, jeśli ma się do tego środki. Portretując rzemieślników w kadrach komiksu, przeniesiono ich w kolejny wymiar nierealności. Sportretowano: ich przygotowania do spektaklu (długa, długa praca aktorska), ich nieprzystawanie do świata tej sztuki, ich komiczność - Spodkowa marynara zostanie mi w pamięci... NB. w "Wiele hałasu o nic", które udało się The Shakespeers już wystawić, jeden kolega też nosił marynarę i osiągnął podobny efekt.
Zanim znowu wrócę do narzekania na niedostatki spektaklu... lepiej skończę, po co marudzić. Zobaczyć trzeba. Trzeba trzymać rękę na pulsie, kto jak Szekspira wystawia, zwłaszcza w Poznaniu. Dodam może jeszcze jedno, coś, co mnie zaciekawiło i przeraziło. W tym teatrze nie ma zwyczaju, żeby nastoletnie fanki piszczały po przedstawieniach. Poczułam się staro. Nie czuj się przypadkiem urażona, Drey - Twoje rozmowy z Kocurkiem w foyer i kawiarni były wspaniałe, na pewno na poziomie i bez pisków. Chodzi mi raczej o to, co słyszałam ekhm, w toalecie i kolejce do niej. O brak szacunku wobec aktora, który NIE jest taki sam, jak postać, którą gra. A po przedstawieniach zapewne jest normalnym człowiekiem. Niezepsutym przez sławę (phi, jakaż mi to sława zresztą... przaśna trochę...). Nie należy im proponować darmowego seksu w garderobie.
Idę posiedzieć trochę nad wskazówkami scenicznymi. I zapraszam 16. kwietnia do Poznania. Inny Sen.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Callisto
Rain
Dołączył: 05 Lip 2006
Posty: 522
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Szczecin
|
Wysłany: Wto 15:46, 12 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
Czytałam właśnie twoją opinię co do Renta i w większej części się z nią zgadzam. Angel i Mimi z resztą największe brawa u nas zebrali, a Filip największy bukiet. Totoszko to właściwie nie grał, a po prostu wyglądał (Ale w sumie czego wymagać od trzydziestoletniego faceta grającego dwudziestolatka). Ale jak gość grający Angela na tych buciorach chodził to ja z podziwu nie wyjdę. Sama nie umiem na nich tak chodzić
Ogólnie rzecz biorąc piosenki ciągle za mną chodzą i nie mogę przestać ich nucić. Porównałam to też z muzyka filmową z musicalu, gdzie grali aktorzy oryginalni z Broadwayu i stanowczo wolę naszych. Np. absolutnie w oryginale nie przypadł mi do gustu gość grający Rogera. Śpiewał tak delikatnie mówiąc ciociowato, jak jakiś wyjątkowo nieśmiały nastolatek.
Nie wiem jak u ciebie było Drey, ale u nas w Operze to na kilku piosenkach cała Opera (włączając to mężczyzn) ryczała. Dosłownie, płacz, ryk było słychać zewsząd.
Duże brawa oprócz scen Angela pamiętam,że zebrało wykonanie "Out tonight" Pauliny Łaby. Jeśli zdecyduje się ona pójść w kierunku muzyki może być pewna, że ja jej płytę kupię na pewno;)
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Draco Maleficium
Moderatorka
Dołączył: 05 Lip 2006
Posty: 546
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Z zaplecza teatru :)
|
Wysłany: Wto 16:13, 12 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
W Gdyni brawa były bardzo entuzjastyczne (zresztą na wszystkich festiwalowych spektaklach publiczność reagowała szalenie żywiołowo, czym byłam mile zaskoczona - ale podejrzewam, że ogromny swój w tym udział miał zespół Baduszkowej, który prawie w całości zapełniał widownię na każdym ze spektakli i dawał się dość mocno we znaki zwłaszcza podczas "muczenia" z Maureen ). Ja się na szczecińskim Rencie nie wzruszyłam, co jest bardzo dziwne, bo płakałam jak bóbr i na filmie (ilekroć go oglądam, jest to samo), i na wersji w Detroit, i na średnio udanej chorzowskiej realizacji, która przyjechała na Festiwal w zeszłym roku. Ale wiele osób było poruszonych i jak potem wymieniałam uwagi z innymi członkami naszego Klubu Miłośników TM, zgadzaliśmy się, że jest to spektakl dobry, żywiołowy i przyjemny, ale przereklamowany. Nie porwał mnie tak bardzo zwłaszcza dlatego, że był w środku mojego festiwalowego maratonu - w czwartek widziałam niesamowitą "Operę za trzy grosze" Kościelniaka w wykonaniu zespołu z wrocławskiego Capitolu, a w sobotę - nasze gdyńskie "Chicago," równie świetne. Wcześniej natomiast chorzowski "Jesus Christ Superstar" z Januszem Radkiem i Januszem Krucińskim. "Rent" na tym tle wypadł niestety najsłabiej, głównie dlatego, że po tych wszystkich zachwytach spodziewałam się małej perełki, a dostałam... przyjemny, mile spędzony wieczór. A to, jeśli chodzi o tę kultową produkcję, nieco za mało
Niedługo czeka mnie mały maratonik: gdyńskie "Siostrunie" i dwa razy "Skrzypek na dachu," po raz piąty i szósty No i trzy razy Piękna i Bestia z Dziedzicem w roli Zegara. Doczekać się nie mogę.
EDIT: Shee, Ciebie szalenie przepraszam, że ciągle zapominam się odnieść do Twoich wrażeń ze "Snu"! Nie chodzi o to, że się obraziłam za odmienne zdanie, bo czytało mi się Twoje wrażenia naprawdę przyjemnie, po prostu... no, ja zapominalskie stworzenie jestem i za każdym razem, jak się do tego przymierzałam, coś innego zaprzątało mi głowę Bić broń Boże nie zamierzam, widzę tylko, że mamy zupełnie inne punkty odniesienia i zwracamy uwagę na zupełnie inne rzeczy. To dość fascynujące odkrycie, jak można patrzeć na to samo i czytać w zupełnie inny sposób, mając różne zaplecza Mam nadzieję wybrać się jeszcze raz na poznański "Sen," akurat nabrałam na to ochoty, może wtedy popatrzę na to w nieco inny sposób i znowu podejmę dyskusję.
A tymczasem krążą słuchy, że być może w wakacje będzie nam się szykować realizacja "Snu nocy letniej" Kościelniaka/Możdżera we Wrocławiu, w warunkach plenerowych, w prawdziwie monumentalnej inscenizacji - powrót do gdyńskiej obsady i taka sama długość, jak tam (z tym, że Kocurek prawdopodobnie wcieli się w Lizandra). Bardzo chciałabym się na to wybrać.
Ostatnio zmieniony przez Draco Maleficium dnia Wto 16:22, 12 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|